To był ostatni tak cudownie słoneczny i ciepły dzień, ostatnie tchnienie prawdziwej złotej jesieni. Miałam farta, znów w czepku urodzona. Nigdy wcześniej na Błatni nie byłam, a rekomendowało mi ją wiele osób. Przyznam szczerze, że przestałam się temu dziwić, mam ogromny sentyment do tego niezbyt pokaźnego pagórka.
Dotarłszy do Brennej z drobnymi problemami komunikacyjnymi o zatrważającej godzinie 12:40 w morderczym galopie pognaliśmy na szczyt, a westchnieniom zachwytu nie było końca!
Chyba najlepsze zdjęcie, jakie udało mi się tam wtedy popełnić. Cudny dywan z liści, acz zdradliwy, mało brakowało a wylądowałabym w gipsie zbiegając po nim xP
Docieramy pod schronisko, a tam trafiamy na istny festiwal kolorów!
Pstrykam zdjęcia jak w amoku, aż w końcu zapycha mi się karta pamięci. Jeszcze chwila na delektowanie się herbatą z mego termosu pamiętającego chyba czasy Jaruzela i pędzim dalej na polanę na szczycie. I tutaj znowu robię wielkie "wow", ta wycieczka dostarczyła mi naprawdę niesamowitych wrażeń estetycznych!
Niestety wkrótce musimy wykonać odwrót na pks do Brennej, choć ciężko żegna się z takimi widokami. Serce krwawi, ale cóż począć :(
Transport i czekanie na dworcach zajęło mi więcej czasu niż sam pobyt w górach, uroki mieszkania na zadupiu cywilizacji.
I tak na sam koniec adekwatna muzyczka, która jest moim teleportem na jesienną Błatnię wieczorową porą, kiedy między wzgórzami snują się mgły:
https://www.youtube.com/watch?v=n6z4kfuhoQk
Edit: Taki tam mój zdjęciowy hołd dla Stworza walnięty z kuchni przez okno w przerwie jedzenia kanapki z pasztetem
Muzyczka raz jeszcze: http://www.youtube.com/watch?v=Rn8ak2fchN4
Muszę tam być :)
OdpowiedzUsuń