Pierwsza górska eskapada w tym roku. Po długiej zimie czas rozruszać stare kości, a zbolałe od ślęczenia nad książkami do licencjatu oczy są spragnione pięknych widoków. (w tym miejscu zły los mówi "taki chuj!" i wypina się na mnie ;_; )
Pobudka bladym świtem, czyli to, co lubię najbardziej. Z ledwo rozklejonymi oczami nieprzytomna pakuję manatki do plecaka i gotuję herbatę, acz tylko w zamierzeniu. Jak się potem okazało, zapomniałam wrzucić do termosu torebki z herbatą, ale gorąca woda z syropem malinowym też nie była zła.
Pakujemy nasze zacne zadki do samochodu, pogoda nie napawa optymizmem. Za cel podróży obraliśmy Ustroń, skąd udamy się czerwonym szlakiem na Równicę, a później podążymy dalej w stronę Orłowej i Trzech Kopców. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że deszcz pokrzyżuje nam plany.
Wyczołgujemy się z samochodu, miny nam rzedną na widok ludzi w przeciwdeszczowych pelerynach i gór totalnie zasnutych mgłą. Byle deszcz nie jest jednak w stanie nas złamać, więc ziewając ciśniemy na szlak, choć ja forsuję by jeszcze zahaczyć o wystawę psów i pooglądać płaskopyskie szkarady <3
Początkowo szlak jest dość nudny, wiedzie drogą między domami uzdrowiskowymi, Bieber zdążył już zjeść połowę swego prowiantu.
Kierowani znakami wchodzimy w las, gdzie szlak postanawia nam zafundować trochę atrakcji w postaci ostrych podejść i błota po pas. Deszcz i pot spływają nam po mordach. Było coraz bardziej ślisko i stromo, a my sapaliśmy coraz głośniej, jako że kondycja po półrocznym gniciu na kanapie, albo expieniu przed kompem leży i kwiczy. Mlask Mlask, błoto obrzydliwie mlaszcze pod nogami. Szlak nie należy do widokowych. Nawet gdyby nie wszechobecne mgły i tak byśmy figę z makiem zobaczyli, bo drzewa rosły tam gęsto. Muszę przyznać, że mgły w lesie wyglądały kapitalnie. Na poparcie mych słów zapodam teraz serią zdjęć. Takich do fapowania.
Przystawaliśmy co chwila, pstrykając jak szaleni, a przy okazji był to dobry pretekst do złapania oddech.
Dwie wersje kolorystyczne, bo nie umiałam zdecydować, która lepsza xP
Po morderczym podejściu, które w przewodniku było określone jako "łagodny łuczek", dochodzimy do miejsca, w którym prześladowani ewangelicy odbywali nabożeństwa w XVII wieku. Historia prześladuje mnie nawet na wycieczce ;_;
Potem sapiemy jeszcze trochę, by w końcu dojść na szczyt, imponujące 885 m., a naszym oczom ukazuje się... no właśnie, znowu ta cholerna mgła.
Z racji faktu, że nie mamy na ciele żadnego suchego miejsca, uznaliśmy, że warto byłoby się gdzieś zamelinować, by wysuszyć łachmany przed dalszą wędrówką, a jeszcze sporo było przed nami. Wybór pada na "Gospodę pod czarcim kopytem", jedną z najbardziej klimatycznych knajp, w jakich miałam okazję być. Fotek brak, bo mój lichy aparat niedomagał przy tamtejszym oświetleniu. Siadamy przy ogromnym palenisku, zamawiamy po czarcim napoju, napitku który miał być czymś w rodzaju miłosnego eliksiru. Nie powiem, tym specjałem knajpa zdobyła moje serce xD Gdy z głośników popłynęła moja ulubiona płyta Loreeny McKennitt nie miałam ochoty ruszać stamtąd tyłka, ale w końcu się przemogłam. Otwierałam drzwi z nadzieją, że oślepią mnie promienie słońca, ale znów chlusnęło mi w ryj deszczem ;_;
Ciężkie chmury nie rokują najmniejszych szans na jakiekolwiek widoki. Pogoda stawia nasze dalsze plany pod znakiem zapytania. Ostatecznie postanawiamy brnąć dalej przez morze błota, na szlaku ani ćwierci żywej duszy. Klniemy pod nosem i ciśniemy na Orłową. Momentami mgła się rozprasza, odsłaniając kawałek okolicznych wzgórz, ale chwilę potem wszelkie nadzieje zostają brutalnie odebrane przez nową porcję mgieł i deszczu.
Trafiamy na dziwne znalezisko. Kitę włosów przybitą do drzewa. WTF?! Jakiś dziwny przejaw lokalnego folkloru, postrzyżyny na szlaku, czy ki diabeł? Z leksza niepokojące, zaczynam się czuć, jak bohaterka horroru.
Gdzieś w połowie drogi na Orłową postanawiamy utopić smutki w alkoholu i wyciągamy Somersby. Kilka dni wcześniej Rann i Bieber zakupili ponad sto sztuk na przeterminowaniu, korzystając z promocji.
Ostatecznie docieramy do Orłowej. Gdzie delektujemy się wspaniałymi widokami.
Pędzimy wyżej, spragnieni wreszcie jakichś widoków. Mgły odsłaniają pobliskie pagóry, serce się raduje, a bateria w aparacie rozładowuje od zdjęciowego szaleństwa.
Zaczyna się robić późno, więc ślizgając się po błocie schodzimy w dół, do centrum. Woda wesoło chlupoce w butach, dla których ta wyprawa okazała się być gwoździem do trumny. Słońce odmieniło nie do poznania znajomy las. Nagle okazuje się, jak bardzo w nim zielono.
Podsumowując, całkiem miła eskapada na dobry początek. Wielkim plusem był fakt, że Równica tego dnia była zupełnie opustoszała. Niestety jest to skutkiem minusu, czyli pogody xD Cóż, nie można mieć wszystkiego. Ten niezwykle popularny ze względu na swą dostępność (można go zdobyć samochodem ) pagór, nigdy nie był moim ulubionym, a ta wycieczka nie zmieniła tego. Choć pewnie jeszcze nieraz tam zawitam.
No i soundtrack musi być:
http://www.youtube.com/watch?v=6fx15mA4TRg
Nie umiem się doczekać co napiszesz o Brennej lub Koszarawie xD
OdpowiedzUsuńA jakie mam fajne zdjęcia do zilustrowania...]:>
OdpowiedzUsuńDajesz o Pilsku xD
OdpowiedzUsuńlubię ten szlak ale w odwrotnym kierunku :) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAjajajaj, a my na Równicy byliśmy zupełnie sami, pewnie dlatego, że jakoś krótko po 8smej rano ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś się tam w nocy autem pofatygowałam na totalnym spontanie, bo miały być spadające gwiazdy, a oczywiście szczyt w wielkiej chmurze... XD I też prócz nas ani żywego ducha ;3 Po 8 rano? Dla mnie to środek nocy zazwyczaj xD
OdpowiedzUsuń