sobota, 21 grudnia 2013

Sierpniowe reminiscencje - z Beskidem Żywieckim obcowanie, część I - PILSKO

I stało się. Wyruszamy na pierwszą stadną górską "wycieczkę szkolną". Czyli jak to zwykle na takich wycieczkach bywa: sodoma gomora i wszelaka rozpusta. Pobudkę o 5:30 wspominam jako najgorszy koszmar. Gdyby za oknem było ciemno, to przypuszczalnie okryłabym się szczelniej kordłą, a góry oglądałabym jedynie w snach.  Ale z racji faktu, że na dworze było już widno, wyczołgałam się z łóżka, zebrałam klamoty i wyruszyłam w świat, ziewając raz po raz. Do Żywca jechałam wychylając głowę przez okno pociągu (kiedyś pewnie  ujebie mi ją jakiś słup, ale mówi się trudno i żyje się dalej), chłodny wiatr tchnął we mnie nieco życia, Szczur raczył nas sucharami, wpieprzając bułki z szyną: „dlaczego z szyną? Bo jedziemy po szynach”, hehehehe. Było też bicie rekordu w ilości wsadzanych do mordy bułek.
  W Żywcu wyruszamy na poszukiwanie oscypków i ciśniemy na dworzec PKS. Rozkłady twierdzą, że jesteśmy uziemieni. Postanawiamy udać się do informacji, gdzie NIC się nie dowiadujemy, siedzący tam jegomość został chyba zaprogramowany  na odpowiadanie jedynie „nie wiem” albo „tam jest rozkład”. Na pytanie „dlaczego pan tu siedzi?” też pewnie padłaby odpowiedź „tam jest rozkład”. I kiedy chcemy już płakać nad naszym marnym losem i cisnąć z buta do Korbielowa, podchodzi do nas pewien dobry człowiek i informuje, że z dworca PKP odjeżdżają busy prywatnych przewoźników i że całkiem sporo ich jest. Niech bóg go wynagrodzi, dziękujemy mu i mkniemy na bus do Korbielowa, który zjawia się całkiem szybko. Wyłazimy na Kamiennej,  gdzie swój początek ma zielony szlak, ale postanawiamy poczłapać na słowacką granicę, zaopatrzyć się w ichniejsze specjały, obłowić się w oscypki (wydałam na nie większość pieniędzy przeznaczonych na wyjazd ;_;) i udać się czerwonym szlakiem z Przełęczy Glinne na Pilsko. Szlak ów wiedzie przez las i nie należy do zbyt męczących, ale też w widoki nie obfituje. Obracając się od czasu do czasu w tył można było podziwiać w całym jej królewskim majestacie Babią Górę. Brak mi słów, które oddałyby piękno lasu, którym dreptaliśmy. Ziemia pokryta aksamitnym zielonym mchem, omszałe prastare drzewa, wszystko takie mistyczne i tajemnicze. Chyba najładniejszy górski las, w jakim byłam. 
To tak by nie zostać gołosłownym...


Zatrzymujemy się przy wodopoju, by napełnić puste butelki. Woda z butelki po Kofoli dalej smakowała Kofolą 

W końcu wynurzamy się z lasu i osiągamy pierwszy punkt naszej wycieczki, a mianowicie Halę Miziową.


Wchodzimy do schroniska, ale czmychamy stamtąd czym prędzej. Moim zdaniem  to jedno z najpaskudniejszych schronisk, w jakich byłam. Niby nic mu nie można zarzucić, bo schludne, zadbane, itepe. Ale… zero górskiego klimatu, a jego wnętrze przypomina jakiś wiejski lokal. Brrr. Czedar jak zwykle jara się mapą.  Jeszcze oscypek z widokiem na Diablak i w drogę. Do wejścia na Pilsko wybieramy szlak czarny. Naczytałam się, jakiż to on nie jest forsujący, jakiż to stromy, jakże to odradzany do wejścia, nie idź tam człowieku, bo flaki sobie wyprujesz, ale przyznać muszę, że był całkiem przyjemny.  Będąc na Pilsku  w październiku, wybrałam do wejścia żółty, nieco bardziej ekstremalny  bym rzekła. Zwłaszcza dla osoby z lękiem wysokości (cóż za ironia losu, kochać góry i mdleć na widok najniewinniejszej przepaści) i śliskimi butami z odpadającą podeszwą. No i o wiele bardziej podoba mi się widok z czarnego.  Na tą mniej cywilizowaną część gór. 

Szlak ciągle dawał nam nadzieję, wydawało się nam, że szczyt będzie już teraz, zaraz, za tą górką, jeszcze tylko parę metrów i koniec, po czym wyłaniała się kolejna górka, klęliśmy pod nosem i szliśmy dalej.  W końcu szczytujemy, ale coś mi tu nie gra, na tabliczce nie zgadza się wysokość (wszyscy na Pilsku tacy nowi, ach). Okazuje się, że  mamy jeszcze 15 minut do przejścia kosodrzewinowym labiryntem. W moim przewodniku ostrzegali, by nawet latem mieć w plecaku na wszelki wypadek czapkę albo szalik, bo na Pilsku zawsze nieźle wywija.  Zbagatelizowałam to i nie zabezpieczyłam się, za co później nieźle pokutowałam telepiącymi się z zimna dłońmi usiłując pstrykać zdjęcia. Coś chyba nie mam szczęścia do widoków z Pilska. Coś mnie ta góra nie lubi chyba. Liczyłam na wspaniałą panoramę Tatr,  mogłabym powiedzieć, co  zamiast tego było widać, ale nie chcę się brzydko wyrażać.
 Robimy sobie słit sesję na szczycie, której efektów tu nie będę zamieszczać, albowiem  życie mi miłe, a następnie schodzimy czarnym do Hali Miziowej sino-zieloni z zimna, stamtąd zaś postanawiamy kontynuować nasz samobójczy marsz, udając się na Rysiankę.
...Ciąg dalszy kiedy mi się zachce.
No i muzyczka. Co prawda do wycieczki pasuje jak pięść do nosa, ale ładna jest i adekwatna do dnia dzisiejszego, więc sobie wstawię, a co! Mój kawałek internetów to mogę! http://www.youtube.com/watch?v=fNzmR47fDgw

3 komentarze:

  1. świetnie się czyta Twoje posty :)
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, dobrze wiedzieć, że komuś chce się czytać moje wypociny ;)
    Pozdrawiam również!

    OdpowiedzUsuń
  3. śłit sesja i nie dodałaś zdjęć! znów się wstydz! One pewnie były najlepsze! Osz ty :D Hahaha Sodoma i Gomora, co wy robicie na tych wycieczkach tak poza tym!? Masakra :D Biedna dziecina! Zwlekli o tak nie ludzkiej porze! toż to nawet nie humanitarne :) Jesteś strasznie wybredna... nie spodobało Ci się schronisko bo klimatu było brak no wiesz co :D hahaha i błagam więcej nie wystawiaj głowy przez okno... wcale to nie takie przyjemne byc przez coś ujebane... przez kogoś rozumiem.. ale przez słup :D

    OdpowiedzUsuń