A więc zmartwychwstanie. Bo trzeba pisać pracę magisterską. Czyż to nie najlepszy czas na reaktywację bloga? :P
Mam słabość do Skrzycznego, zdecydowanie. Cudem było, że z tej wyprawy cokolwiek
wyszło, bowiem po drodze do Szczyrku
zaliczyliśmy rozmaite ekscesy, takie jak odpadające tłumiki czy sroga burza, która przywitała nas, gdy
wjechaliśmy do Żywca (burza w Żywcu była właściwie stałym elementem podczas
moich wycieczek w tym roku), przez co miny na jakiś czas nam zrzedły. Ledwo
jednak zaparkowaliśmy auto przy szlaku, przez chmury nieśmiało zaczęło
przebijać się słońce i oczom naszym ukazały się takie oto widoczki. Właściwie to sceneria rodem z horroru
Kondycyjnie nie byliśmy zbyt dobrze przygotowani, podejście
do Jaworzyny dało nam w kość jeszcze bardziej niż zwykle. Po krótkim odpoczynku, połączonym z użalaniem
się nad sobą postanowiliśmy z kopyta ruszyć dalej. Po drodze Korkoran został jeszcze zwyzywany przez
małe dziecko – „mamoooo, a ten pan wyglądał, jakby się nie myyyyyył” (małe
dzieci w górach są pieruńsko wredne, sama tego doświadczyłam, ale o tym kiedy
indziej). Tup tup tup i jesteśmy na szczycie.
Wypinamy się na schronisko, gdzie nic ciekawego nie ma i szanując
tradycję ciśniemy w stronę Malinowskiej.
Widoki pierwsza klasa, co jakiś czas
idziemy w chmurze, która potem się rozwiewa, tworząc takie oto urocze obrazki:
Troche poruchana fota
z butami w stylu friends forever musi być xD
Kiedy docieramy na Malinowską, Sztur znajduje wielki badyl,
dzięki któremu postanawia zostać snajperem. Kładzie się na kamorze i udaje, że
mierzy do nadjeżdżającej terenówki, która, ku naszej uciesze, jedzie coraz
bardziej niepewnie aż w końcu zawraca. Chyba panowie spietrali xD Nagle znikąd
pojawia się jakaś parka kuców i zastygają na widok snajpera z kijem z wielkim
WTF na twarzach xD
Nasz plan zakładał dotarcie do Baraniej i przekimanie się tam,
ale do zmierzchu już coraz bliżej, toteż zarządzamy odwrót. Nie wiemy jeszcze,
co robić z życiem. Czy schodzić do Szczyrku, czy przekoczować gdzieś na dziko
do wchodu słońca. Na schronisko nas nie stać, ceny na Skrzycznym tak bardzo
przystępne dla zwykłego śmiertelnika. Ostatecznie postanawiamy poczekać jeszcze
trochę.
Ciekawe znalezisko: kawałek pnia wyglądający jak smok z wikińskich drakkarów xD
Znowu jesteśmy w chmurze. Zdjęcia nie kłamią, naprawdę było niebiesko,
a wszystko w tej aurze wyglądało upiornie, zwłaszcza idący przodem towarzysze, albo wyłaniające się z mgły suche i nagie konary drzew niczym szpony jakiegoś potwora.
W końcu przepraszamy się ze schroniskiem, bo Randolf gada coś o
pierogach, a ja bym w sumie gorącą
herbatą nie pogardziła. Spędzamy tam jakąś godzinę, herbata nie była tu jedynym
rozgrzewającym napitkiem. Molestujemy też Pana Bernardyna, który ciągle kręci
się wokół nas, zaśliniając wszystko i czekając na papu.
Kuzyn Coś. Ze zdumieniem stwierdzam, że mgła osiadająca na moich włosach podziałała na nie jak najlepsza odżywka u najlepszego fryzjera!
Kiedy w końcu
opuszczamy schronisko, widzimy w oddali na niebie złowrogie rozbłyski, które
sprawiają, że porzucamy myśl o nocowaniu na szczycie i po raz pierwszy postanawiamy
schodzić po ciemku (jeszcze nie wiem, że w przyszłości będzie to moją stałą
praktyką). Oczywiście bez latarek. Plusem jest to, że znam ten szlak na pamięć i nawet z zamkniętymi oczami wiem, jak iść. No, może trochę
przesadziłam, ale przynajmniej była pewność, że się nie zgubimy. Wędrując w egipskich ciemnościach opowiadamy
sobie ku pokrzepieniu straszne historie. Gdy zatrzymujemy się w okolicach Jaworzyny
dostrzegam gdzieś w okolicach małego
Skrzycznego dziwne niebieskie światło, z którego unosił się niebieski dym, albo
kij wie co, w każdym razie biła od tego jakby magiczna poświata. Sabat czarownic, czy co? Na pewno jakiś
paranormal , bo przecież nie reflektory. Kiedyś tam wrócę nocą, by rozwiązać tą
zagadkę.
Z Jaworzyny myk do samochodu, potem już tylko jeszcze długa podróż
do domu, znowu z ekscesami, ale
ostatecznie w jednym kawałku z ulgą powitałam moje łożko i kołdrę gdzieś w
okolicach 4 nad ranem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz