czwartek, 25 grudnia 2014

Skyrim trip - Barania Góra

To nie miało się udać. Pogoda była wybitnie niepewna i kiedy zebraliśmy się w umówionym miejscu, jak na złość  zaczęła się straszna ulewa. Pełni defetyzmu zapakowaliśmy swe zadki do Korsarza i postanowiliśmy zaryzykować, bo alternatywą było przecież siedzenie w domu, a z dwojga złego już lepiej moknąć w górach.

Jakoś tuż za Żorami okazało się, że podjęliśmy decyzję najlepszą z możliwych, deszcz zaczął powoli przechodzić w śnieg, a im bliżej gór tym bardziej sypało. Otworzenie okna na moment wiązało się z oberwaniem błotem pośniegowym w twarz. Mam swój śnieg ;_;
Wiedziałam już wtedy, że dziewicze szczytowanie na Baraniej nie będzie obfitowało w widoki, ale chyba w głębi ducha liczyłam na cud. Zakładam dodatkową parę skarpetek i wyruszamy na niebieski szlak!

Widoki iście skyrimowe!


Szlak jest całkiem milusi, idziemy sobie asfaltową drogą, ale w pewnym momencie tracimy z oczu oznaczenia. Zastanawiamy się, którędy iść, z pomocą jednak przychodzi nam sama natura, dając wyraźne znaki xD

Sypie coraz bardziej, momentami śnieg sięga połowy łydki. Pstrykam zdjęcia jak w amoku. 







I kiedy wreszcie zdobywamy szczyt nasz trud zostaje wynagrodzony wspaniałymi widokami. 




 Wchodzimy na wieżę widokową, ale tak bardziej dla zasady, by wejść jeszcze wyżej xD Jest strasznie oblodzona, a w dodatku wieje tam okropnie, dookoła rozpościera się tylko BIEL, zupełnie jakbym trafiła za Mur w świecie z książek Martina.
Postanawiamy iść w stronę schroniska, z nadzieją, że tam choć trochę się rozgrzejemy, ale liczymy się też z faktem, że możemy zamarznąć gdzieś po drodze.

Bezwstydne drzewo. Wypięło się na nas ;_;

Biało, zimno, pięknie. Przestaję czuć moje stopy. 


Lodowe dredy. 

Czedar ma problemy z zejściem z najmniejszej górki. Szkoda, że nie wpadł na pomysł,  że można łapać równowagę rękami, zamiast je trzymać w kieszeni.   My oczywiście po koleżeńsku czekamy na niego na dole i mamy bekę xD

Takie chatki to ja szanuje. Mieszkałabym bardzo.
A takich nie. 


W końcu docieramy do schroniska, które wygląda trochę upiornie. Taki PRL post apo.  Wrażenie potęguje fakt, że w środku jest zupełnie pusto i nie ma żadnej żywej duszy poza kotem, który na nasz widok wydaje donośne MIAŁŁŁŁŁŁ i zaczyna łasić się z nadzieją, że wyłudzi trochę jedzenia.
Kot oczywiście jest od razu wzięty w obroty, z racji tego, że każdy z nas po tylu godzinach przebywania na mrozie miał potrzebę kontaktu z czymś tak futrzastym i ciepłym.

 Im dłużej tam siedzimy tym bardziej upewniam się, że schronisko jest kompletnie opustoszałe, zaczynam nawet myśleć, że zaraz wyskoczą na nas jakieś zombiaki albo psychol z toporem, jak w tanich horrorach.  Nic takiego jednak się nie dzieje i po pokrzepieniu się gorącą herbatką i żarciem opuszczamy ten niegościnny i brzydki przybytek i  schodzimy  w dół, do naszego Korsarza, który został srogo przysypany śniegiem.
I jeszcze jeden widoczek z samego końca wycieczki. A nastepnego dnia Skrzyczne, relacja znajduje się tu http://rude-wloczykijowanie.blogspot.com/2014/02/w-tej-notce-nie-bede-sie-rozpisywac-to.html

2 komentarze:

  1. Haha, a na Baraniej prawidziwie "wybitny punkt widokowy" ;). Na mnie Barania się wypięła, gdy szliśmy z niej do Węgierskiej Górki. Strasznie napalałam się na ten szlak, a widoczność zerowa + deszcz :P

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja tak samo, naoglądałam się na internetach zachwycających panoram, a tu mleko :d Współczuję deszczu, mój śnieg miał przynajmniej jakiś klimat, bo las ładnie wyglądał, a poza tym wtedy miałam straszną fazę na Grę o tron więc wkręcałam sobie w duchu, że jestem za "Murem", zawsze to jakieś pocieszenie xD A zawitałaś w progi schroniska? Bo ciekawi mnie, czy zawsze jest takie post apo i opustoszałe, ja naprawdę czułam tam niepokój i gęsią skórkę :P Pewnie jeszcze kiedyś dam Baraniej szansę po przejrzeniu wszystkich możliwych prognoz pogody ^^

    OdpowiedzUsuń