Jakoś tuż za Żorami okazało się, że podjęliśmy decyzję
najlepszą z możliwych, deszcz zaczął powoli przechodzić w śnieg, a im bliżej
gór tym bardziej sypało. Otworzenie okna na moment wiązało się z oberwaniem
błotem pośniegowym w twarz. Mam swój śnieg ;_;
Wiedziałam już wtedy, że dziewicze szczytowanie na Baraniej
nie będzie obfitowało w widoki, ale chyba w głębi ducha liczyłam na cud. Zakładam
dodatkową parę skarpetek i wyruszamy na niebieski szlak!
Widoki iście skyrimowe!
Szlak jest całkiem milusi, idziemy sobie asfaltową
drogą, ale w pewnym momencie tracimy z oczu oznaczenia. Zastanawiamy się,
którędy iść, z pomocą jednak przychodzi nam sama natura, dając wyraźne znaki xD
Sypie coraz bardziej, momentami śnieg sięga połowy łydki.
Pstrykam zdjęcia jak w amoku.
I kiedy wreszcie zdobywamy szczyt nasz trud zostaje
wynagrodzony wspaniałymi widokami.
Wchodzimy na wieżę widokową, ale tak bardziej dla zasady, by wejść
jeszcze wyżej xD Jest strasznie oblodzona, a w dodatku wieje tam okropnie,
dookoła rozpościera się tylko BIEL, zupełnie jakbym trafiła za Mur w świecie z
książek Martina.
Postanawiamy iść w stronę schroniska, z nadzieją, że tam
choć trochę się rozgrzejemy, ale liczymy się też z faktem, że możemy zamarznąć
gdzieś po drodze.
Bezwstydne drzewo. Wypięło się na nas ;_;
Biało, zimno, pięknie. Przestaję czuć moje stopy.
Lodowe dredy.
Czedar ma problemy z zejściem z najmniejszej górki. Szkoda,
że nie wpadł na pomysł, że można łapać
równowagę rękami, zamiast je trzymać w kieszeni. My oczywiście po koleżeńsku czekamy na niego
na dole i mamy bekę xD
Takie chatki to ja szanuje. Mieszkałabym bardzo.
A takich nie.
W końcu docieramy do schroniska, które wygląda trochę
upiornie. Taki PRL post apo. Wrażenie potęguje
fakt, że w środku jest zupełnie pusto i nie ma żadnej żywej duszy poza kotem,
który na nasz widok wydaje donośne MIAŁŁŁŁŁŁ i zaczyna łasić się z nadzieją, że
wyłudzi trochę jedzenia.
Kot oczywiście jest od razu wzięty w obroty, z racji tego,
że każdy z nas po tylu godzinach przebywania na mrozie miał potrzebę kontaktu z czymś
tak futrzastym i ciepłym.
Im dłużej tam siedzimy tym bardziej upewniam się, że schronisko jest kompletnie opustoszałe, zaczynam
nawet myśleć, że zaraz wyskoczą na nas jakieś zombiaki albo psychol z toporem,
jak w tanich horrorach. Nic takiego
jednak się nie dzieje i po pokrzepieniu się gorącą herbatką i żarciem
opuszczamy ten niegościnny i brzydki przybytek i
schodzimy w dół, do naszego
Korsarza, który został srogo przysypany śniegiem.
I jeszcze jeden widoczek z samego końca wycieczki. A nastepnego dnia Skrzyczne, relacja znajduje się tu http://rude-wloczykijowanie.blogspot.com/2014/02/w-tej-notce-nie-bede-sie-rozpisywac-to.html
Haha, a na Baraniej prawidziwie "wybitny punkt widokowy" ;). Na mnie Barania się wypięła, gdy szliśmy z niej do Węgierskiej Górki. Strasznie napalałam się na ten szlak, a widoczność zerowa + deszcz :P
OdpowiedzUsuńNo ja tak samo, naoglądałam się na internetach zachwycających panoram, a tu mleko :d Współczuję deszczu, mój śnieg miał przynajmniej jakiś klimat, bo las ładnie wyglądał, a poza tym wtedy miałam straszną fazę na Grę o tron więc wkręcałam sobie w duchu, że jestem za "Murem", zawsze to jakieś pocieszenie xD A zawitałaś w progi schroniska? Bo ciekawi mnie, czy zawsze jest takie post apo i opustoszałe, ja naprawdę czułam tam niepokój i gęsią skórkę :P Pewnie jeszcze kiedyś dam Baraniej szansę po przejrzeniu wszystkich możliwych prognoz pogody ^^
OdpowiedzUsuń