środa, 22 lipca 2015

Prawie Wielki Sut i Osnica

Od czasu mojej zeszłorocznej wyprawy na Małą Fatrę Velky Rozsutec nie dawał mi spokoju. Na szczęście moją obsesję podzielała reszta ekipy, więc gdy tylko szlak na Wielki Sut został ponownie otwarty (od 1 marca do 15 czerwca jest zamknięty z racji ochrony kwitnących wtedy endemicznych roślinek) postanowiliśmy wreszcie go zaliczyć. Wiedziałam, że mój lęk wysokości może okazać się problemem, ale dopiero dzien przed wyprawą zadałam sobie trudu, by poszukać filmików poglądowych na jutubie i wtedy zwątpiłam w sens tej wycieczki, doceniłam mój fotel przed kompem, który jest taki wygodny, seriali tak dużo, może lepiej zostać w domu? xD Po co mi góry, skoro mam internet, mogę je tam sobie pooglądać?  Oglądając nagranie ze zdobywania Małego Rozsutca zmiękły mi nogi i czułam lęk wysokości siedząc PRZED KOMPEM, Wielki też nie wyglądał zbyt zachęcająco. Ale ostatecznie raz kozie śmierć, może wcale nie będzie tak źle, może nawet będzie fajnie, najwyżej umrę, każdy kiedyś umrze, więc czemu nie umrzeć na Małej Fatrze, gdzie przynajmniej jest ładnie?
W dniu wyjazdu zahaczam jeszcze o aptekę i przezornie kupuję opaskę na kolano (o tym dlaczego wolałam się zabezpieczyć można przeczytać w poprzedniej relacji), która jak się potem okazuje zupełnie nie była mi potrzebna. W Cieszynie robimy przystanek, by zakupić buły i kabanosy, a potem już ciśniemy drogą pośród gór, umilając sobie podróż czytaniem czeskich bilbordów: moje ulubione to "DENNE MENU" xD Wiem, że chodzi o dzienne, ale jakoś i tak nie chciałabym się stołować w takiej restauracji.
Parkujemy  w Stefanovej, gdzie pan parkingowy zdziera z nas hajsy: dva ojro abo desent zloty za caly den (nie wiem, czy to było po slowacku...chyba nie, nie potrafię w ten ich slang ;_;), a w dodatku każe nam przeparkować auto. Początkowo się zbulwersowaliśmy, że tak se rządzi, że chyba chce sie poczuć ważny, choć oczywiście bez protestów je przeparkowaliśmy zgodnie z życzeniem.  Później przeczytałam w internetach, że po prostu kiedy ktoś parkuje na dłużej, to proszą, by auto zaparkować pod kamerą, gdyż nagminne są tam przypadki włamań i kradzieży. My w aucie zamierzaliśmy spędzić noc, więc ewentualny złodziej zaliczyłby niezłego zonka na widok 4 zmarnowanych chrapiących mord. Ale ok, do sedna. Na parking zawitała ekipa słowackich gimbusów, dobrze, że nie spotkamy ich już na szlaku. Czekamy na Sztura, który jak zwykle przepakowuje plecak 10 razy i sprawdza wszystkie klamki, a potem jeszcze sie przepakowuje z 2 razy, podrzuci sobie znalezioną w bagażniku piłeczką, i możemy ruszać. Patrzę na Wielki Sut z mieszanymi uczuciami, w dodatku pogoda mimo tego, co mówiły prognozy jest dość posępna, ale może powinnam się cieszyć, bo jeszcze o 7 na kamerkach z Chleba była po prostu jedna wielka szarość, a teraz jednak sporo widac, choć szczyt Suta skrywa się w chmurach.


 Nasz dzisiejszy cel. W tej aurze budzi we mnie jeszcze większy niepokój.

 Jak to zwykle bywa na początku wycieczki jest cienszko. Ale dobrze, że mam aparat, przynajmniej kiedy łapanie oddechu przychodzi mi z trudem mogę przystanąć pod pretekstem zrobienia foty. Z wycieczki przywiozłam ich prawie 600... czyżby tak źle było z moją kondycją? Nie, tam po prostu było tak ładnie!


Nie wiem, o co chodzi ;o

Baśniowy las. Jak z baśni braci Grimm, gdzie ktoś cierpi i umiera. Naprawdę było trochę kripi. Zwłaszcza, że tuż przed wyprawą wciągnęłam się w czytanie różnych rzeczy o niewyjaśnionych wypadkach w górach, zaginięciach, itp. Idąc tym odcinkiem drogi czułam się całkiem nieswojo.
Niezbyt rozsądne było również czytanie książek o górskich wypadkach, kiedy miałam iść na podbój Wielkiego Suta, który przecież pochłonął parę osób, a poza tym budził we mnie pewną grozę. Przy okazji polecam "Sygnały ze skalnych ścian" Wawrzyńca Żuławskiego, który o ironio zginął właśnie w górach.



 W końcu docieramy do przełęczy Medziholie, po jakiejś 1:20 wędrówki. Tam robimy sobie przerwę przed atakiem Wielkiego Suta, posilając się

 (Oscypek był wyborny, polecam)
 I podziwiając widoki

 Dodam, że Fatrę mieliśmy prawie tylko dla siebie, napotkanych turystów można zliczyć na palcach jednej ręki ( no dobra, na Medziholie była większa grupka turystów, ale zaraz się zmyła, spotkaliśmy ich dnia następnego, jak pod Chlebem raczyli się rozgrzewającymi trunkami).

  No to w drogę!

Jest super, ale wiem, że wyżej będzie jeszcze lepiej.


Pojawia się drabinka, ale nie wywiera ona na mnie zbyt wielkiego wrażenia, daleko jej do tej owianej złą sławą z  Koziej Przełęczy, przypomina raczej schodki. Pojawia się bardzo dużo przestrzeni, no i powoli zaczyna mi się kręcić w głowie, a nogi zaczynają mięknąć.



Chcę wyżej, ale po prostu nogi odmawiają mi posłuszeństwa, dostałam jakiejś blokady, ręce mi się trzęsą, przyklejam się do kamienia i mówię, że za żadne skarby nie pójdę dalej. Korkoran też kapituluje i zwiewa w dół. Ja w dół nie chcę, bo tu gdzie siedzę jest fajnie w sumie, widoki niczego sobie. Sztur i Ruski chcą zdobyć szczyt więc ruszają do góry, nie mija minuta, jak słyszę "łooo kuwaaaaaaaaa, dobrze, że nie szłaś dalej" xD Siedzę tam chwilę, wściekła na siebie, ostatecznie postanawiam zejść niżej, by sprawdzić co z Korkoranem, Siedzimy sobie i zastanawiamy się, co się w nas zepsuło, przecież wchodzą tam starzy ludzie. Dzieci. Nawet psy!!!. Zastanawiamy się też, gdzie podziała się reszta. Wcześniejszy telefon do Sztura skończył się na "o kuwaaa, pionowa ściana", od tamtej pory żadnego znaku życia. Postanawiamy jeszcze raz uderzyć do góry. Tym razem nic mi się nie dzieje, miejsca, gdzie wcześniej kręciło mi się w głowie nie robią na mnie żadnego wrażenia. Ale gdy docieram do miejsca "łoooo kuwa" i widzę ekspozycję stwierdzam, że ja tu sobie posiedzę jednak, ale szerokiej drogi, było miło, z bogiem. Siedzę więc jak ostatnia oferma i czekam. Wiem, że tam na szczycie jest papież mówiący "nie lękajcie się" (cóż za trafny cytat w tych okolicznościach), ale ja się lękam, nic na to nie poradzę.


Kiedy nie wchodzisz na szczyt i czekasz na kolegów, pozostaje ci robienie jedynie smutnych samojebek, nie polecam ;_;

W końcu reszta ekipy schodzi ze szczytu, zastanawiamy się, co dalej robić z życiem. Chcialabym iść na Stoha, potem zejść do Chaty na Gruni, a nastepnie do Stefanovej, ale to zabierze zdecydowanie zbyt dużo czasu, więc postanawiamy pójść na pobliski pagór - Osnicę, która może nie wygląda zbyt imponująco, ale może być fajnie, więc czemu nie. Ostatecznie okazuje się być SUPER. Już pierwsze kroki na szlaku z powalającym widokiem na Wielki Sut są cudowne. Co ja mówię.. widoki w każdą stronę są cudowne.





  Przez moment wędrujemy lasem, gdzie czekało na nas błotko, więc aby nie zaliczyć gleby wchodzę  do góry, trzymając się rozpaczliwie różnych roślinek, być może także endemicznych xD

 Sztur - Werter wersja dla ubogich. To tylko tak niewinnie wygląda, pod tą skałką była ogromna przepaść.


Ładnie.






Sry za jakość zdjęcia, ale musiałam wstawić to "cmentarzysko małych drzewek".

 Naprawdę nie chcę stamtąd wracać. Zejście wydaje się trwać parę godzin, zaczynamy się nawet zastanawiać, czy nie pokręciliśmy drogi.   W końcu jednak dochodizmy do Stefanovej. Zaglądam do knajpy, patrzę jak ludzie wewnątrz piją Kofolę z kufli, z tym nosem przyklejonym do szyby wyglądam pewnie jak sierotka z bajek, w święta patrząca na ciepło domowego ogniska, którego nigdy nie uświadczy, brakowało tylko płatków śniegu. W Korsarzu wcinam moje kabanosy i bułe, Sztur szalony wpieprza KILOGRAM sałatki, słuchamy Radio Maryja, potem trafiamy na jakieś radio z naprawdę psychodeliczną i pojebaną  muzyką, a efekt niepokoju potęguje fakt, że po chwili widzimy wyłaniające się z ciemności reflektory samochodu, sunące prosto na nas. Samochód w ostatniej chwili wyhamował, ale po chwili wrócił, robiąc dokładnie to samo. W dodatku przez moment wydawało nam się, że widzieliśmy samego Slendermena, ale to chyba po prostu drzewa w świetle reflektorów... w każdym razie była "Gęsia skórka" (czy tylko ja wciąż lubię to oglądać i wciąz się boję?).  Nie wiem, jakim cudem udało mi się całkiem wygodnie ułożyć i zasnąć.
Gdy przebudziłam się w nocy wydawało mi się, że ktoś kręcił się po parkingu. Później okazało się, że reszta miala podobne schizy. Mam nadzieję, że to tylko złodzieje samochodów...



Jako bonus do relacji daję linka do tej pojebanej słowackiej stacji, polecam włączyć sobie w nocy. Zaś w ciągu dnia puszczają całkiem spoko muzykę.
http://tunein.com/radio/RTVS-Radio-FM-918-s81606/

I jeszcze jedno. Znalezione na internetach, ale kiedyś zrobię podobne:
 http://gallery.photo.net/photo/14513192-lg.jpg

Tak sobie myślę, że skoro kolejną moją pasją  jest kinematografia, to czemu by nie kończyć każdego posta poleceniem filmu, który aktualnie uważam za godny uwagi? Nie ma chyba żadnych ku temu przeciwwskazań, a zatem polecam to :
https://www.youtube.com/watch?v=H8ngDiG9V8w
Nie jestem psychofanką Goslinga, czytającą "100 powodów by kochać Ryana Goslinga", ani też nie uważam, że jest on słodszy niż małe szczeniaczki (tak, naprawdę, ktoś coś takiego wymyślił... http://ryangoslingvspuppy.tumblr.com/), ale po prostu sądzę, że jest wporzo, filmy, w których gra, wybiera z pewną konsekwencją, a jego reżyserski debiut jest naprawdę ciekawy i sądzę, że 2 godziny życia są warte poświęcenia uwagi tej mrocznej i chorej historii przypominającej surrealistyczną baśń, którą Gosling chce nam opowiedzieć.

9 komentarzy:

  1. hahaha samojebki... genialne określenie :D Albo te gimbazy wszędzie się wpierdaczą :) tęskno mi jak sama byłam <3 Hahaha oscypek był, już miałam krzyczeć że buły nie było, a była i kabanosiki ^^ Twój styl relacjonowania jest zarąbisty, normalnie jakbyś obok siedziała i mi opowiadała :) Mówisz miałaś schizy? J mam wrażenie, że cały czas coś bierzesz :D Ale jesteś za zmysłowa, więc prowokujesz na zdjęciach :D Ekstra foty ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabyś znowu być gimbusem? XD Za moich czasów (jak to brzmi...) w gimbazie było ok, ale teraz to woła o pomstę do nieba! Niedawno wróciłam do gimbazy, ale stałam po 2 stronie biurka :P Była i kiełbacha/kabanos/parówa to obowiązek! Planuje zrobić serię zdjeć "z kiełbachą przez świat", z kiełbachą na każdym szczycie ^^ No dzięki, staram się by nie było to suche gadanie w stylu "a teraz wdrapujemy się na coś, po prawej widzimy to, po lewej rozciąga się masyw czegośtam bla bla" ;P No najbardziej zmysłowa na tym, na którym wyglądam jak mops, ktory nie dostał kolacji ;_; Foty to nic, na żywo było lepiej!

      Usuń
    2. a czemu nie!? Kochałam się gimbaczyć xDD
      Hahaha po drugiej stronie biurka!? To musiał być hardcore nie powiem :D!
      hahahaha jeżeli faktycznie będzie taki cykl to będzie moim ulubionym! Toż to urośnie do rangii arcydzieła :D Zrób kiedyś koniecznie filmik w takim razie, byłoby genialnie :)

      Kiedy nowa notka ruda?! Miesiąc minął a tu nic! Wstydź się żadnego porządnego mięsiwa! i Co mamy poczać!? :O

      Usuń
  2. Jak tam jest pięknie! Nabrałam nieludzkiej ochoty na Małą Fatrę - jak żyć?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehehe widzę, że gimbusy wszystkich wyprowadzają z równowagi :D
    Nie byłem wciąż na Wielkim choć kilkakrotnie było blisko. Zawsze jednak pobyt w MF przypadał na okres ochrony roślinek ;| i albo w zastępstwie był Mały (też fajny :D) albo wędrówka kończyła się na Medziholiu ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że nie spotkałam ich na szlaku, bo chyba zrzucałabym ze skały, wrrr ;/ A było ich chyba około 50, istna rozwrzeszczana horda xD
    Ja wielkiemu nie odpuszczam i wybiorę się zaś, ale tym razem od Medzirozsutce, co jest chyba przystępniejszą opcją :D
    Mały mnie przeraża...ta pionowa ścianka, aaaa!

    OdpowiedzUsuń
  5. Też nas rozwaliło kiedyś to "denne menu" na Słowacji :D Ale i tak najbardziej lubię znaki drogowe z oznaczeniem na rondzie skrętu do Lidla... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To zdjęcie z wystającymi korzeniami jest przerażające! :D

    OdpowiedzUsuń