piątek, 13 grudnia 2013

Piździawa na Skrzycznym

Miałam już dość wzdychania do monitora, uznałam, że czas najwyższy ujrzeć na własne oczy góry w zimowej szacie i doświadczyć mrozu na własnej dupie – dla mnie sama przyjemność -  mój bzik na punkcie zimy jest powszechnie znany. Wyruszamy bladym świtem o 9:15. Na miejscu meldujemy się o 11 i od razu pędzimy na niebieski szlak.  Zawsze daje mi w kość, ale w jakiś pokrętny sposób lubię ten wycisk. Naprawdę porządne zmęczenie się w górach daje ten cudowny rodzaj satysfakcji, którego zdeklarowani kanapowcy nigdy nie zrozumieją. Im wyżej, tym więcej śniegu, a mniej błota.  Wygląda na to, że jesteśmy jednymi wariatami, którzy pokusili się na zdobycie Skrzycznego tego dnia.  Jak już trafiamy na człowieków, to schodzących do Szczyrku, nawet kolejka opustoszała.
Uwielbiam te stare chatynki, zagubione między wzgórzami. Kiedyś sobie sprawię taki szałasik z dala od cywilizacji i będę człowiekiem spełnionym.

Dochodzimy do Jaworzyny, szczyt Skrzycznego majaczy gdzieś we mgle, wieje jak sto diabłów. Pokrzepiamy się herbatką, wiatr prawie porywa mi kubek, i brniemy wyżej. Postanawiamy sobie nieco skrócić drogę i kawałeczek podejść stokiem, okazuje się jednak, że na stoku robota wre. Mija nas jakiś całkiem miły pan, informując, że mamy zachować ostrożność, a najlepiej zawrócić. Zaraz po tym schodzi kilka kroków niżej i wbija w śnieg znak zakazu ruchu, hmmm... xD Widząc sunące na nas ze wszystkich stron kupy żelastwa postanawiamy jednak iść szlakiem, choć ostatecznie i tak musimy jakoś przedrzeć się przez stok, który w swej wyższej partii jest całkowicie rozkopany. Robimy wielkie UFFF, gdy zostawiamy w tyle ten cyrk.
 To, co lubię najbardziej: wszystko wygląda jak spryskane bitą śmietaną :3



Ciekawy kontrast między uginającymi się pod ciężarem śniegu choinkami na górze, a zielonymi poletkami w dole.

 Zdobywamy Szczyt, gdzie absolutnie NIC nie widać, a wiatr stara się mnie oderwać od ziemi. 

Mija nas grupka wędrowców, wyrostek w wieku około 18 lat mówi mi „dzień dobry”, podczas gdy ludzie bardziej zaawansowani wiekiem rzucają wesołe „cześć”, dawno nie poczułam się tak staro ;_; Z widoków nici, biegniemy więc zabunkrować się w schronisku, w którym jak zwykle hasają wesołe burki,  i rozmrozić się grzańcem.
Wypełzamy na dwór, wędrujemy tradycyjnie w stronę Malinowskiej skały, a oczom naszym ukazują się takie oto zapierające dech w piersiach widoki. Byłam już na Skrzycznym parę razy, zawsze narzekając na widoczność, ale nigdy nie było aż tak fatalnie

Nie ma sensu wędrować dalej, mleko dookoła. Musimy zawrócić.
Przy schronisku zerwał się straszliwy wiatr, jego huczenie mieszało się z jakimś szwargoleniem wydobywającym się z głośników przy kolejce. W sumie, pogoda idealna na gadanie po niemiecku.  Przez mą ryżą łeb przegalopowały skojarzenia z „Dead snow”.  Stwierdzam stan: za dużo horrorów.


Droga na dół iście ekspresowa, na tyłku ze Skrzycznego zjeżdża się o wiele szybciej xD
Jeszcze parę sielankowych widoczków słitaśnego zimowego nieba o zachodzie słońca.

Generalnie  mogłabym co weekend szczytować na zimowo, ale niestety na jakiś czas uziemił mnie śmiertelny katar. Pozostaje mi smarkanie w domowym zaciszu i czytanie Gry o tron, niecierpliwie przewracając kartki, nie mogąc się doczekać akcji  za Murem.

Muzyczka: http://www.youtube.com/watch?v=Cu-mY-MVTaw

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz