sobota, 29 listopada 2014

Skrzyczne - majówka z horroru.



A więc zmartwychwstanie. Bo trzeba pisać pracę magisterską. Czyż to nie najlepszy czas na reaktywację bloga? :P

Mam słabość do Skrzycznego, zdecydowanie.  Cudem było, że z tej wyprawy cokolwiek wyszło, bowiem  po drodze do Szczyrku zaliczyliśmy rozmaite ekscesy, takie jak odpadające tłumiki  czy sroga burza, która przywitała nas, gdy wjechaliśmy do Żywca (burza w Żywcu była właściwie stałym elementem podczas moich wycieczek w tym roku), przez co miny na jakiś czas nam zrzedły. Ledwo jednak zaparkowaliśmy auto przy szlaku, przez chmury nieśmiało zaczęło przebijać się słońce i oczom naszym ukazały się takie oto widoczki.  Właściwie to sceneria rodem z horroru



Kondycyjnie nie byliśmy zbyt dobrze przygotowani, podejście do Jaworzyny dało nam w kość jeszcze bardziej niż zwykle.  Po krótkim odpoczynku, połączonym z użalaniem się nad sobą postanowiliśmy z kopyta ruszyć dalej.  Po drodze Korkoran został jeszcze zwyzywany przez małe dziecko – „mamoooo, a ten pan wyglądał, jakby się nie myyyyyył” (małe dzieci w górach są pieruńsko wredne, sama tego doświadczyłam, ale o tym kiedy indziej). Tup tup tup i jesteśmy na szczycie.  Wypinamy się na schronisko, gdzie nic ciekawego nie ma i szanując tradycję ciśniemy w stronę Malinowskiej. 


Widoki pierwsza klasa, co jakiś czas idziemy w chmurze, która potem się rozwiewa, tworząc takie oto urocze obrazki:



Troche poruchana  fota z butami w stylu friends forever musi być xD

Kiedy docieramy na Malinowską, Sztur znajduje wielki badyl, dzięki któremu postanawia zostać snajperem. Kładzie się na kamorze i udaje, że mierzy do nadjeżdżającej terenówki, która, ku naszej uciesze, jedzie coraz bardziej niepewnie aż w końcu zawraca. Chyba panowie spietrali xD Nagle znikąd pojawia się jakaś parka kuców i zastygają na widok snajpera z kijem z wielkim WTF na twarzach xD 


Nasz plan zakładał dotarcie do Baraniej i przekimanie się tam, ale do zmierzchu już coraz bliżej, toteż zarządzamy odwrót. Nie wiemy jeszcze, co robić z życiem. Czy schodzić do Szczyrku, czy przekoczować gdzieś na dziko do wchodu słońca. Na schronisko nas nie stać, ceny na Skrzycznym tak bardzo przystępne dla zwykłego śmiertelnika. Ostatecznie postanawiamy poczekać jeszcze trochę. 

 Ciekawe znalezisko: kawałek pnia wyglądający jak smok z wikińskich drakkarów xD
 
 Parę fotek z pysznego zachodu słońca.



Znowu jesteśmy w chmurze. Zdjęcia nie kłamią, naprawdę było niebiesko, a wszystko w tej aurze wyglądało upiornie, zwłaszcza idący przodem towarzysze, albo wyłaniające się z mgły suche i nagie konary drzew niczym szpony jakiegoś potwora.




 W końcu przepraszamy się ze schroniskiem, bo Randolf gada coś o pierogach, a ja bym  w sumie gorącą herbatą nie pogardziła. Spędzamy tam jakąś godzinę, herbata nie była tu jedynym rozgrzewającym napitkiem. Molestujemy też Pana Bernardyna, który ciągle kręci się wokół nas, zaśliniając wszystko i czekając na papu.

 Kuzyn Coś. Ze zdumieniem stwierdzam, że mgła osiadająca na moich włosach podziałała na nie jak najlepsza odżywka u najlepszego fryzjera! 

Kiedy w końcu opuszczamy schronisko, widzimy w oddali na niebie złowrogie rozbłyski, które sprawiają, że porzucamy myśl o nocowaniu na szczycie i po raz pierwszy postanawiamy schodzić po ciemku (jeszcze nie wiem, że w przyszłości będzie to moją stałą praktyką). Oczywiście bez latarek. Plusem jest to, że znam ten szlak na pamięć i nawet z zamkniętymi oczami wiem, jak iść. No, może trochę przesadziłam, ale przynajmniej była pewność, że się nie zgubimy.  Wędrując w egipskich ciemnościach opowiadamy sobie ku pokrzepieniu straszne historie.  Gdy zatrzymujemy się w okolicach Jaworzyny dostrzegam gdzieś  w okolicach małego Skrzycznego dziwne niebieskie światło, z którego unosił się niebieski dym, albo kij wie co, w każdym razie biła od tego jakby magiczna poświata.  Sabat czarownic, czy co? Na pewno jakiś paranormal , bo przecież nie reflektory. Kiedyś tam wrócę nocą, by rozwiązać tą zagadkę. 
Z Jaworzyny myk do samochodu, potem już tylko jeszcze długa podróż do domu, znowu z ekscesami,  ale ostatecznie w jednym kawałku z ulgą powitałam moje łożko i kołdrę gdzieś w okolicach 4 nad ranem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz